Wymiana elewacji w budynku to czasami wyzwanie nie tylko z zakresu sztuki budowlanej, ale i sprawdzian z „człowieczeństwa”.
W tym wypadku niestety – ktoś oblał owo kolokwium.
Tej wiosny przywieziono nam w małym kartoniku cztery puchate kulki z informacją o znalezieniu ich przy świeżo tynkowanym budynku. Ręce nam opadły,… ale cóż – jak mawiał klasyk – „jak masz miękkie serce to musisz mieć twarde siedzenie”.
Początki były (delikatnie ujmując) ciężkie. Do łapania owadów zatrudniona była cała rodzina (z najmłodszymi włącznie) i wszyscy „znajomi i przyjaciele królika”. Hasło w słuchawce telefonicznej – „masz muchy?” – przestało dziwić i śmieszyć.
Po półtora tygodnia pogoda się załamała (zaczęło lać). Zmuszeni byliśmy przejść na dietę ze sklepu zoologicznego (mączniaki, drewnojady, świerszcze i co tam jeszcze mieli). Braliśmy wszystko jak leci i co było dostępne. Apetyty wciąż rosły, ale się udało…
Jak zwykle kiedy ptak uczy się latać i po pierwszym „użyciu” skrzydeł zaczyna cieszyć się nową umiejętnością, tak i w tym przypadku młode oknówki (bo o nich właśnie ta historia) w przeciągu dwóch kolejnych tygodni latały dookoła domu. Czasem wracały „na obiad lub kolację”, a z czasem obserwowaliśmy je już tylko w przelocie.
W tym miejscu podzielę się z tobą czytelniku pewną refleksją, która nurtuje nas od dłuższego czasu.
Przy każdym stworzeniu z którymkolwiek zetknął nas los zostawiamy „kawałek serducha”. Tych małych i dużych istnień, którym udało się pomóc i niestety tych, które odeszły pomimo ogromnej walki o ich życie było już naprawdę sporo. Na jak długo normalnemu człowiekowi (bo za normalnych się jeszcze uważamy) starczy cierpliwości, aby nie oszaleć i nie zacząć przypominać „Radagasta”???